Otworzyłam oczy wystraszona nagłym krzykiem jaki rozniósł się po korytarzu i dotarł aż do mojego pokoju. Spojrzałam na zegarek. 03:21. Szykuje sie kolejna nieprzespana noc. Przykryłam głowę poduszką starając się ignorować hałas który mógłby obudzić umarłego. Trzeba przyznać że dzieciak ma trochę pary w płucach.
Tydzień temu przywieziono do naszego domu dziecka małego chłopca. Ma może koło 6 lat. Zabrali biedaka od rodziców alkoholików a dzieciak co noc wyje na całe gardło że chce wracać do mamy. Swoim płaczem i piskami które przez to wydaje stawia na nogi cały dom. Na początku opiekunki momentalnie biegły do niego , rozmawiały z nim , uspokajały. A teraz ? Mają w dupie to że niektórzy chcą się wyspać bo jutro znowu muszą zasuwać do szkoły. Powoli zaczynam się przyzwyczajać do myśli że przy tym dzieciaku szybko nie będzie już spokojnych nocy. Zresztą ... Nigdy ich nie było. To miejsce jest trochę jak z horroru. Wielki dom z kamiennym ścianami, zimną posadzką na podłodze a zza co drugich drzwi można usłyszeć ciche chlipanie dzieci do poduszki skrzywdzonych przez los. Jest ich naprawdę dużo. Niektóre maluch są tutaj bo straciły rodziców w wypadku , inne bo zostały przez nich porzucone a ja ? Ja do tej pory nie wiem. Jedna z opiekunek napomknęła kiedyś że zostałam podrzucona pod okno klasztoru i jedna z zakonnic mnie tutaj oddała. Miałam ponoć ledwie tydzień. Niejednokrotnie zastanawiałam się dlaczego. No bo przecież moi tak zwani "rodzice" musieli mieć powód żeby mnie tu oddać.
Przycisnęłam poduszkę mocniej do uszu i zamknęłam oczy starając się ponownie usnąć.
Ze snu wyrwało mnie głośne pikanie budzika. Nadal nie otwierając oczu wcisnęłam guzik i wyłączyłam go. Pikanie ustało.
Przetarłam leniwie oczy i zsunęłam się po drabince z mojego piętrowego łóżka, uważając żeby nie zbudzić pozostałych. Musiałam dzielić pokój z trzema czternastolatkami. Byłam jedną z pięciu najstarszych dziewczyn. Jednak nie bardzo łapałam kontakt z moimi rówieśniczkami. Nie oszukujmy się.... Z nikim nie miałam dobrego kontaktu. O przyjacielu już nie wspomnę. Ale to moja wina. Nie potrafię rozmawiać z ludźmi. Bardzo często nie chcę tego robić. Lubię swoją samotność. Lubię to że nie jestem przy nikim uwiązana, nie muszę się martwić co i jak powiedzieć żeby kogoś nie urazić choć szczerze ? Mało mnie to obchodzi. Gdyby ktoś spędził prawie 17 lat w domu dziecka, wiedząc że nie ma nikogo bliskiego kto mógłby się tobą zająć i siedzisz w tym domu czekając na nową "rodzinę" jak pies w schronisku. 9. W tylu "rodzinach" się znalazłam. Ale to nie liczba jest najbardziej bolesna. Najbardziej boli fakt że za każdym razem gdy już wierzyłam że wreszcie mogę czuć sie chciana przez kogoś, że wreszcie znalazłam ludzi którzy się mną zaopiekują i będą w jakis sposób kochać, znowu wracałam do tego przeklętego domu dziecka. Ostatni raz zaadoptowało mnie małżeństwo kiedy miałam 13 lat. Młode małżeństwo które nie mogło mieć dzieci przygarnęło mnie do siebie. To u nich czułam się jak w prawdziwej rodzinie. Jednak po 3 miesiącach okazało się że kobiecie udało się zajść w ciąże. Cieszyli się że będą mieli pełną rodzinę i mnie już nie potrzebowali. Oddali do domu dziecka jak psa do schroniska.
Potrząsnęłam głową i oddaliłam od siebie te wszystkie wspomnienia które zabijały mnie od środka. Podeszłam no swojej skromnej półki z ubraniami i wyciągnęłam z niej już trochę starte jeansy i lekko dużą ciemną bluzę. Włosy związałam tak jak zawsze w niechlujnego koka. Złapałam torbę z książkami i zeszłam do jadalni gdzie czekało na nas śniadanie. Usiadłam przy stole i nalałam sobie do kubka trochę kawy.
- Kochanie zjedz coś. - na krześle obok mnie usiadła Klara. Jedna z opiekunek. Od jakiegoś czasu podejrzewa u mnie anoreksję i teraz chodzi za mną i pilnuje żebym coś jadła. Uważam że jej opinia jest bezpodstawna. Może i faktycznie niewiele jem. Mam pewnego rodzaju obrzydzenie do jedzenia, ale to nie znaczy od razu że jestem anorektyczką !
- Nie jestem głodna. Dziękuję. - starsza kobieta popatrzyła na mnie z troską i podsunęła mi pod nos talerz na którym była kanapka z serkiem białym. Potrząsnęłam głową i odsunęłam od siebie naczynie. Chciałam wstać od stołu ale kobieta złapała mnie za rękę i pociągnęła z powrotem na krzesło.
- Znowu schudłaś. - znowu podsunęła mi talerz.
- Nie prawda. - szepnęłam
- Dziewczyno ! Popatrz choćby na spodnie... Wcześniej były dopasowane. Teraz prawie z ciebie lecą.- jęknęła.
Popatrzyłam na nią z pod byka a ona ścisnęła usta w wąską linię. Nie odpuści. Dla świętego spokoju wzięłam przygotowaną kromkę i wpakowałam kawałek do ust. Klara uśmiechnęła się, poklepała mnie po ramieniu i odeszła pomóc dziewczynce oczyścić mundurek szkolny z mleka które właśnie wylała na siebie. Przełknęłam kęs który miałam w ustach a resztę zostawiłam na talerzu i wstałam od stołu. Złapałam torbę i uciekłam na zewnątrz. Do szkoły miałam niedaleko. Jakieś 15 minut spacerkiem. Jak zwykle w Londynie pogoda nie byłą zbyt słoneczna. Wiał zimny wiatr który przyprawiał mnie o dreszcze. Była już późna jesień więc można było się spodziewać że lada chwila spadnie śnieg. Narzuciłam na głowę kaptur i ruszyłam chodnikiem przed siebie.
piątek, 30 sierpnia 2013
Prolog.
- Co to kurwa jest ?! - spojrzałam na małe zawiniątko które trzymałam w rękach. Krzyk roznosił się po całym mieszkaniu. Arthur wpatrywał się we mnie ze złością. Odstawił butelkę z piwem na podłodze obok fotela, po czym podniósł się z niego i stanął na przeciwko mnie. - Zapytałem kurwa co to jest !
- To... To twoje ... Twoje dziecko - wyjąkałam zachłystując się płaczem.
- Co ?! To nie może być mój bachor - wrzasnął jeszcze głośniej co wystraszyło dziecko które po chwili zanosiło się płaczem. - Ucisz to ! - podniósł nerwowo ręce i przycisnął je do uszu. Najwyraźniej trzymał go kac. Skrzywił się z bólu po czym znowu usiadł w fotelu starając odprężyć.
- Ale to jest twoje dziecko. Twoja córka. - zebrałam się na odwagę i usiadłam na kanapie naprzeciw niego.
- Nie interesuje mnie ona. Mam wystarczająco wydatków, nie wkopuj mnie w dziecko. - ponownie złapał butelkę i pociągnął duży łyk piwa.
- Ale jak to ? - załkałam - Przecież ona jest twoją córką !
- Nie rozumiesz ?! - po raz kolejny dzisiaj wrzasnął sztyletując mnie wzrokiem. - Na cholerę mi ona ! Pozbądź sie jej !
- C-co ? - po moich policzkach spłynęła kolejna porcja łez. Przetarłam oczy wierzchem dłoni i spojrzałam na dziecko. Jej wielkie ciemne oczy wpatrywały się we mnie sennie, małymi paluszkami łapała moje włosy gaworząc przy tym słodko. Moje małe maleństwo. To najlepsze co mnie spotkało. Może w mało odpowiednim momencie mojego życia, ale jednak to moje małe dzieciątko. Przytuliłam ją mocniej do piersi. Jeszcze nie wybrałam imienia. Jakoś nie miałam czasu. Jest ze mną dopiero od jakichś dwóch dni a już się z nią związałam i to naprawdę bardzo mocno. Teraz dopiero zrozumiałam co to znaczy więź matki z córką.
A co do imienia .... Myślę że Victoria będzie idealne...
- Słyszysz co do ciebie mówię ? - dopiero teraz zauważyłam stojącego nade mną Arthura. Złapał mnie za włosy i pociągnął w kierunku drzwi. - Jak się jej pozbędziesz, możesz wrócić !
Co? Miała bym oddać gdzieś mojego małego aniołka ? Moją małą Victorie ?
- Nie możesz tego zrobić ! - krzyczałam błagalnie - Nie możesz jej przekreślić !- Nagle poczułam jak jego dłoń spotyka się z moją twarzą.
- Nigdy. Więcej. Nie. Podnoś. Na. Mnie. Głosu. Suko. - wysyczał przez zęby. Uniosłam dłoń do palącego policzka. Zeszłam po schodach na dół i zatrzymałam się przed wyjściem z kamienicy. Ściągnęłam z siebie swoją jedyną kurtkę i szalik po czym otuliłam nią Victorię. Zostawszy w lekkim, trochę dziurawym swetrze pchnęłam drzwi i tuląc małą do siebie wyszłyśmy na pokrytą grubą warstwą śniegu Londyńską ulicę. Mroźne powietrze owiało moją twarz przez co przeszedł przeze mnie zimny dreszcz.
Wszędzie panowała ciemność. Niewielkie latarnie oświetlały wąskie alejki parkowe. Szłam szybkim krokiem choć nie miałam celu. Przetwarzałam w głowie możliwe miejsce gdzie mogła bym sie udać i schronić z moim maleństwem. Jednak nie było takiego miejsca. Nie miałam zielonego pojęcia co powinnam zrobić. Przyłożyłam dłoń do przeraźliwie zimnej twarzyczki a przez moje ciało przeszedł jeszcze większy dreszcz niż wtedy gdy pierwszy raz wyszłam w zimową noc.
" Muszę coś zrobić. Byle szybko " - pomyślałam. Musiałam zatroszczyć się o moją córeczkę a w tej sytuacji nie widziałam lepszego rozwiązania. Przecież taki maluch nie przeżyje jednej nocy na ulicy a innej opcji nie ma.
Po piętnastu minutach drogi byłam już pod oknem klasztoru. Paliło się światło. Odgarnęłam z dość dużego parapetu śnieg i zrzuciłam go na ziemie. Położyłam moją ukochaną córeczkę tuż koło szyby. Złożyłam drobny pocałunek na jej zimnym czółku, przetarłam łzę zostawiając małe zdjęcie w kieszeni kurtki i zapukałam w szybę po czym schowałam się za rogiem budynku. Nie minęła chwila a do moich uszu dobiegł dźwięk otwieranego okna a potem głośnych rozmów. Kiedy okno ponownie się zamknęło, upewniłam się że Victoria nie została zostawiona na pastwę losu na parapecie i ruszyłam chodnikiem. Ocierając oczy, pocieszałam się że jest to najlepsze co mogłam zrobić. A raczej jedyne co mogłam zrobić by mojej małej udało się przeżyć.
- To... To twoje ... Twoje dziecko - wyjąkałam zachłystując się płaczem.
- Co ?! To nie może być mój bachor - wrzasnął jeszcze głośniej co wystraszyło dziecko które po chwili zanosiło się płaczem. - Ucisz to ! - podniósł nerwowo ręce i przycisnął je do uszu. Najwyraźniej trzymał go kac. Skrzywił się z bólu po czym znowu usiadł w fotelu starając odprężyć.
- Ale to jest twoje dziecko. Twoja córka. - zebrałam się na odwagę i usiadłam na kanapie naprzeciw niego.
- Nie interesuje mnie ona. Mam wystarczająco wydatków, nie wkopuj mnie w dziecko. - ponownie złapał butelkę i pociągnął duży łyk piwa.
- Ale jak to ? - załkałam - Przecież ona jest twoją córką !
- Nie rozumiesz ?! - po raz kolejny dzisiaj wrzasnął sztyletując mnie wzrokiem. - Na cholerę mi ona ! Pozbądź sie jej !
- C-co ? - po moich policzkach spłynęła kolejna porcja łez. Przetarłam oczy wierzchem dłoni i spojrzałam na dziecko. Jej wielkie ciemne oczy wpatrywały się we mnie sennie, małymi paluszkami łapała moje włosy gaworząc przy tym słodko. Moje małe maleństwo. To najlepsze co mnie spotkało. Może w mało odpowiednim momencie mojego życia, ale jednak to moje małe dzieciątko. Przytuliłam ją mocniej do piersi. Jeszcze nie wybrałam imienia. Jakoś nie miałam czasu. Jest ze mną dopiero od jakichś dwóch dni a już się z nią związałam i to naprawdę bardzo mocno. Teraz dopiero zrozumiałam co to znaczy więź matki z córką.
A co do imienia .... Myślę że Victoria będzie idealne...
- Słyszysz co do ciebie mówię ? - dopiero teraz zauważyłam stojącego nade mną Arthura. Złapał mnie za włosy i pociągnął w kierunku drzwi. - Jak się jej pozbędziesz, możesz wrócić !
Co? Miała bym oddać gdzieś mojego małego aniołka ? Moją małą Victorie ?
- Nie możesz tego zrobić ! - krzyczałam błagalnie - Nie możesz jej przekreślić !- Nagle poczułam jak jego dłoń spotyka się z moją twarzą.
- Nigdy. Więcej. Nie. Podnoś. Na. Mnie. Głosu. Suko. - wysyczał przez zęby. Uniosłam dłoń do palącego policzka. Zeszłam po schodach na dół i zatrzymałam się przed wyjściem z kamienicy. Ściągnęłam z siebie swoją jedyną kurtkę i szalik po czym otuliłam nią Victorię. Zostawszy w lekkim, trochę dziurawym swetrze pchnęłam drzwi i tuląc małą do siebie wyszłyśmy na pokrytą grubą warstwą śniegu Londyńską ulicę. Mroźne powietrze owiało moją twarz przez co przeszedł przeze mnie zimny dreszcz.
Wszędzie panowała ciemność. Niewielkie latarnie oświetlały wąskie alejki parkowe. Szłam szybkim krokiem choć nie miałam celu. Przetwarzałam w głowie możliwe miejsce gdzie mogła bym sie udać i schronić z moim maleństwem. Jednak nie było takiego miejsca. Nie miałam zielonego pojęcia co powinnam zrobić. Przyłożyłam dłoń do przeraźliwie zimnej twarzyczki a przez moje ciało przeszedł jeszcze większy dreszcz niż wtedy gdy pierwszy raz wyszłam w zimową noc.
" Muszę coś zrobić. Byle szybko " - pomyślałam. Musiałam zatroszczyć się o moją córeczkę a w tej sytuacji nie widziałam lepszego rozwiązania. Przecież taki maluch nie przeżyje jednej nocy na ulicy a innej opcji nie ma.
Po piętnastu minutach drogi byłam już pod oknem klasztoru. Paliło się światło. Odgarnęłam z dość dużego parapetu śnieg i zrzuciłam go na ziemie. Położyłam moją ukochaną córeczkę tuż koło szyby. Złożyłam drobny pocałunek na jej zimnym czółku, przetarłam łzę zostawiając małe zdjęcie w kieszeni kurtki i zapukałam w szybę po czym schowałam się za rogiem budynku. Nie minęła chwila a do moich uszu dobiegł dźwięk otwieranego okna a potem głośnych rozmów. Kiedy okno ponownie się zamknęło, upewniłam się że Victoria nie została zostawiona na pastwę losu na parapecie i ruszyłam chodnikiem. Ocierając oczy, pocieszałam się że jest to najlepsze co mogłam zrobić. A raczej jedyne co mogłam zrobić by mojej małej udało się przeżyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)